Wyprawy
Dystans całkowity: | 140.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 06:24 |
Średnia prędkość: | 21.88 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 140.00 km i 6h 24m |
Więcej statystyk |
Emilia: Madonna di San Luca i okolice Bolonii
-
DST
140.00km
-
Czas
06:24
-
VAVG
21.88km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostatniego dnia Mateusz optował za szlifowaniem opalenizny na plaży, dlatego samotnie udałem się na stację w Rawennie i wsiadłem w pierwszy pociąg który przyjechał - trafiło na Bolonię. Bardzo dobrze, bo dzięki temu miałem okazję zrealizować swoje małe marzenie, a mianowicie zaliczyć podjazd pod kościół Madonna di San Luca, znany z tego że rozgrywa się na nim tradycyjnie finał jesiennego wyścigu Giro dell'Emilia.
Od kiedy po raz pierwszy zobaczyłem relację, wiedziałem że chcę tu kiedyś przyjechać. San Luca to wzniesione na wzgórzu pod Bolonią sanktuarium maryjne, w którym znajduje się ikona Matki Boskiej, otaczana czcią podobną tej która znajduje się u nas w Częstochowie. Od wielu lat w mieście funkcjonuje tradycja zgodnie z którą raz do roku obraz obnoszony jest w wielkiej trzydniowej procesji po całej Bolonii, by potem wrócić na swoje miejsce. Aby chronić ikonę (czy raczej pielgrzymów) podczas święta, wzdłuż trasy wzniesiono długą na prawie cztery kilometry galerię arkadową łączącą wzgórze z słynącym z podcieni miastem.
Wzgórze widziane z lotu ptaka© bolognaplanet.it
Arco del Meloncello© bolognaplanet.it
Curva delle Orfanelle© bolognaplanet.it
Końcowa część drogi© bolognaplanet.it
Obok arkady na szczyt prowadzi asfaltowa droga, i to na niej rozgrywa się finisz Emilii. Sam podjazd ma około dwóch kilometrów i średnie nachylenie prawie 11%. Zaczyna się przy Arco del Meloncello, i od razu uderza dwucyfrowym gradientem. Początek nie jest jednak taki zły - można pokonać go z rozpędu nabranego na płaskim, i potem odpocząć na siedmioprocentowym wypłaszczeniu. Prawdziwe wyzwanie zaczyna się kiedy droga przechodzi pod arkadą i zaczyna się tzw Curva delle Orfanelle - ciasna serpentyna o maksymalnym nachyleniu 18% (nazwana tak od mieszczącego się tu kiedyś w żółtym budynku ośrodka opieki nad sierotami).
Kiedy pokonasz Orfanelle czeka cię jeszcze dobre 300 metrów stromizny - i tutaj właśnie ważą się losy wyścigu. Mocniejsi atakują, słabsi tracą impet i zaczynają jechać zygzakiem. Na filmiku powyżej widać jak Chris Froome dusząc pedały i miotając rowerem na wszystkie strony próbuje nadążyć za siedzącym w siodle i wyciskającym kosmiczne ilości watów Gerransem, i odpada właśnie na tej sekcji zaraz za Orfanelle. Jeśli dotrzesz w czołówce do miejsca gdzie droga po raz kolejny przecina arkadę i wypłaszcza się, nie możesz się zrelaksować, bo czeka cię jeszcze taktyczny sprint na ostatnich 500 metrach, gdzie w 2010 roku Robert Gesink objechał wykończonych rywali.
Moje spotkanie z górą opóźniło się - najpierw przez godzinę błądziłem po (pięknej zresztą) Bolonii w poszukiwaniu informacji turystycznej by dostać mapę okolic (Forli i Cesena przodują w tym - w ich punktach IT można dostać elegancką broszurkę z dokładnie opisanymi trasami rowerowymi w okolicy, plus mapę). Potem niechcący wybrałem złą drogę na wzgórze - Via Casaglia, którą kolarze zazwyczaj zjeżdżają. Ta droga nie jest aż tak stroma, i widać z niej okazałą panoramę kościoła, jednak po tym co zrobiłem w zeszłym roku na Giau nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczenie kolejnego mitycznego podjazdu. Zjechałem na dół, uzupełniłem płyny i jazda. Początkowa rampa poszła w miarę bezboleśnie, minąłem nawet jakiegoś cyklistę. Curva delle Orfanelle jest świetnie nazwana - w myślach powtarzałem pierwszy człon jej nazwy. Przed wypłaszczeniem odcięło mi siły i całą koncentrację wkładałem w to, żeby nie stanąć w miejscu tylko posuwać się, niezgrabnie wprawdzie, ale jednak do przodu. W głowie pustka idealna, żadnych myśli, tylko koncentracja na najbliższym metrze drogi. Z arkady obok dochodzi mnie znajomy odgłos dziesiątek babcinych gardeł śpiewających powoli pieśni maryjne. To pielgrzymka z Polski udająca się w tym samym kierunku co ja, tylko że pieszo, po schodach. Kosmos. Dochodzę do wniosku że nasze pielgrzymki - moja, kolarska i ich, religijna - niewiele się od siebie różnią.
Na górze nie zabawiłem długo - dzień był coraz krótszy, a ja chciałem jeszcze objechać okoliczne wzgórza. Sam budynek sanktuarium jest bardzo fotogeniczny, a widok na Bolonię też jest niczego sobie. Warto tu przyjechać. Pojechałem dalej w kierunku Casaglii, grzbietami wzgórz, po drodze która bynajmniej nie była płaska. Tu i ówdzie pojawiały się krótkie podjazdy i zjazdy na których umierałem - chyba dotarło do mnie zmęczenie poprzednich dni w połączeniu z pokonanym dziś podjazdem. W Pianoro zrobiłem przerwę na kawę o podawaną tu wszędzie Piadinę - rodzaj tortilli z różnego rodzaju nadzieniem. Stamtąd MOCNO pofałdowanym terenem dojechałem do doliny rzeki Idice, po drodze zahaczając o łagodniejsze fragmenty podjazdu pod Monte delle Formiche. Byłem już dość mocno zmęczony, ale zdecydowałem się na jeszcze jedną górę, Monte Calderaro, przez Monte Armato.
Widok z Monte Armato© bradi
Na Monte Calderaro widoki podobne jak w Romanii, szczególnie przyjemna jest droga kiedy już wydrapie się na grzbiet po dwóch kilometrach 10% podjazdu - na lewo i prawo wzgórza, na wprost równina. Przy szczycie tabliczka upamiętniająca stoczone tu walki, tym razem podczas drugiej wojny światowej.
Ostatni podczas tej wyprawy zjazd zaprowadził mnie do San Pietro Terme, gdzie przed wejściem do pociągu zakupiłem rogalika, espresso i Gazzetta dello Sport, gdzie królowały wywiady i przewidywania związane z Giro. To nic że przebrnięcie przez jeden akapit zajmowało mi 5min, mogłem się przez chwilę poczuć jak profesjonalny kolarz :).
Podsumowując wyjazd, Romania (gdzie w większości, z wyjątkiem tego ostatniego dnia, jeździłem) jest świetnym miejscem do jeżdżenia. Jako bazę następnym razem obstawiałbym Forli albo Cesenę - duże miasta na granicy wzgórz i równin, gdzie zawsze jest opcja zrobienia bardziej płaskiej trasy. W okolicy jest tyle starych miasteczek, krętych podjazdów i kościołów że trzebaby chyba na miesiąc przyjechać żeby wszystko objechać. I jeszcze jedno - teren jest bardzo męczący, także o spokojnych przedsezonowych zgrupowaniach raczej nie ma co myśleć :).
Kategoria Wyprawy