bradi prowadzi tutaj blog rowerowy

Chasing Pavements

Pętla Beskidzka

  • DST 111.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 10.07.2011

Na swoją pierwszą w życiu Pętlę Beskidzką jechałem bez specjalnych oczekiwań. Dalej nie byłem pewien jak wpłynął na mnie wyjazd w Dolomity (na dłuższą metę na pewno dobrze, ale zupełnie nie byłem przygotowany do jazdy z taką intensywnością). Mimo to uknułem sobie małą taktykę: na pierwszej górce cisnąć ile sił, żeby przepalić mięśnie i poczuć że to wyścig, a nie niedzielna przejażdżka. Na Zameczku pojechać trochę bardziej zachowawczo, żeby nie powtórzyć błędu z Łosiów, gdzie nie starczyło mi sił na zjazd po podjeździe. Na dojeździe do i zjeździe z Salmopola unikać jazdy samemu, bo to niepotrzebna strata energii. I z szacunkiem podejść do finiszu na Koczy Zamek, bo plotki były że jest bardzo, bardzo stromo.

Miejsce do startu miałem pierwszorzędne - dosłownie. Spotkałem Antka z forum i jego znajomego Jacka, który wkręcił nas do pierwszej linii, tuż za wstęgą :).
Jeżeli pobyt we Włoszech czegoś mnie nauczył to tego, że w upalny dzień bez wody ani rusz. Dlatego wziąłem dwa bidony. Jeden z nich zgubiłem już po paru kilometrach - wypadł z koszyka na wertepach. Zatrzymałem się na chwilę, ale nie było możliwe wyłowić go z niekończącego się strumienia kolarzy, więc dałem spokój i pojechałem dalej (straciwszy dobrych 40 pozycji). Pierwsżą górkę pojechałem tak jak planowałem, częściej mijając niż będąc mijanym.

Drugi bidon zgubiłem w dolinie rzeki Czarnej, po zjeździe z Stecówki. Więc przez resztę trasy musiałem polegać na bufetach. Na Zameczku podobnie jak na pierwszej górce - jechałem równo, mocno, i choć straciłem trochę do prowadzącej grupy, to było do odrobienia na zjeździe jeżeli znalazłbym dobrych kompanów.
Niestety na dojeździe do Kubalonki zaczęły mnie łapać skurcze w łydkach, i nie dałem rady gonić. W Wiśle złapałem fajną grupkę, wszyscy ochoczo pracowali i tak dojechaliśmy prawie do stóp Salmopolu... prawie, bo przed przełęczą znów odezwały się skurcze, i straciłem kontakt. Na górę wjeżdżałem sam, minąwszy jednego czy dwóch samotnych kolarzy.

Na zjeździe dogoniła mnie kolejna grupka, już nie tak dobrze współpracująca. Jechałem z nimi aż do rozjazdu w Szczyrku, w którym pomyliłem trasę i pojechałem na wprost zamiast skręcić gdzie trzeba. Kolejne kilka pozycji do tyłu.

Dłuższy, pofałdowany fragment od Szczyrku do drugiego bufetu jechałem w sześcioosobowej grupce, w której współpraca nie była szczególnie dobra, ale dzięki jednemu doświadczonemu kolarzowi który nas organizował, jakoś posuwaliśmy się do przodu. Zostałem z tyłu na podjeździe do drugiego bufetu, kiedy złapały mnie skurcze w udach. Na drugim bufecie zabawiłem parę minut, bo pragnienie i skurcze dawały się we znaki. Dojechał do mnie Antek, po czym od razu odjechał i tyle go widziałem.

Od tego momentu skurcze stawały się coraz częstsze i coraz mocniejsze. Nie mogłem się z nikim utrzymać i zacząłem jechać sam. Krajobraz zaczął się zmieniać - coraz mniej było gładko ogolonych, zorganizowanych grupek, a coraz więcej pojedynczych, spokojnie jadących włochaczy. Przed Lalikami spotkałem przypadkiem Przemka od nas z forum, który jechał 160km - bardzo fajny człowiek. W chwilę później zesztywniały mi całe nogi i nie mogłem nawet usunąć się z drogi - stanąłem tam gdzie chwyciło. Potem oszczędzałem siły na ostatni podjazd.

Zrzuciłem jak nawcześniej na najniższą koronkę; cel był jeden - nie zejść z roweru. Na 2km przed metą wyrosła przede mną ściana po której zygzakiem wtaczali się pojedynczy kolarze, a im wyżej tym więcej ludzi po prostu prowadziło rower. Wyjechałem do połowy ściany, znowu skurcze i musiałem się zatrzymać. Ale nie po to wyjechałem na Fedaię i San Pellegrino żeby teraz nie dać rady na jakiś tam Koczy Zamek! Zbierałem się do dalszej drogi dobre 3 minuty. Przejeżdżający obok samochód GOPRu pomyślał że umieram, bo zatrzymali się i zapytali czy wszystko OK ;). Dali mi trochę wody i pojechali dalej - dzięki!

Wsiadłem na rower i cisnę dalej z kadencją 2, na siedząco bo inaczej odzywały się skurcze w udach. Po tamtej ściance (ponoć ponad 20%) chwila wypłaszczenia i ostatnie wyzwanie przed metą - 400 metrów po betonowych płytach. Zaczął się znowu ból w nogach, ale widok szczytu i doping kibiców nie pozwolił się poddać. Czas: +/- 4:20, miejsce - nie wiem, i nieważne. Był upał który roztapia asfalt, po drodze kląłem i zastanawiałem się po co się na coś takiego dobrowolnie wystawiam. Było super!! Wracam za rok.




komentarze
Gilevich
| 21:01 środa, 13 lipca 2011 | linkuj Oj Mietek, Mietek. Jesteś hardcorem!
robin
| 19:17 wtorek, 12 lipca 2011 | linkuj GratulacjE
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa tegoa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]