Dolomity, dzień ostatni: Passo Falzarego, Passo Giau
-
DST
66.00km
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Passo Giau to drugi ze słynnych podjazdów u stóp którego mieszkaliśmy. Przejeżdżaliśmy przez niego samochodem w drodze do Alleghe, i od tamtej pory wiedziałem że musze tu przyjechać. Powstrzymywał nas strach: zapamiętałem profil jako sztywny, nie schodzący przez 10 kilometrów poniżej 9 procent, dlatego trasy układaliśmy tak żeby go ominąć. Ostatniego dnia Mateusz postanowił zrobić sobie czilałt na leżaku, więc miałem okazję zmierzyć się z tym podjazdem.
Najpierw pojechałem jednak na passo Falzarego, żeby zaatakować Giau od północnej strony która, jak sądziłem, jest tą trudniejszą. Od samego początku tego 20-kilometrowego podjazdu jechałem bardzo spokojnie, starając się zachować siły na główny podjazd dnia. Przełęcz nie utrudniała mi zadania, jest niewiele bardziej stroma od Salmopolskiej.
Do Andraz towarzyszyła mi ekipa emerytowanych Włochów jadących na Pordoi, na Falzarego jechałem z Niemcem który wybierał się na Valparolę. Passo Falzarego
© bradiKońcówka Falzarego
© bradiWidok na górze
© bradi
Zaraz po rozpoczęciu zjazdu z Falzarego zaliczyłem glebę na serpentynie. Właśnie ostatniego dnia, i właśnie przed zjazdem na którym oprócz paru serpentyn przy szczycie, ze świecą szukać zakrętów. Na szczęście zwalniałem do zakrętu, więc nic poza paroma otarciami sobie nie zrobiłem.
Zaczął się podjazd na Passo Giau. Pełen respektu oszczędzałem energię na stromizny, które miały niechybnie nadejść, ale nie nadeszły. Na szczyt dojechałem ze sporym zapasem sił. Okazało się że wbrew mojemu przekonaniu, trudniejsza strona jest od południa, a ja przyjechałem łagodniejszą i krótszą drogą... Wypiłem kawę, zrobiłem parę zdjęć i zjechałem na dół, bardzo powoli bo wciąż nie ufałem swoim zdolnościom po wcześniejszym upadku.Końcówka podjazdu na Giau od północy
© bradiTrofeum
© bradiWidoki koją rozczarowanie
© bradiZjazd... 9% non stop
© bradi
Trochę byłem rozczarowany, że podjechałem Giau od 'niewłaściwej' strony, z determinacją którą miałem tego dnia na pewno wjechałbym bez problemu. Cóż, jednak zdobyta przełęcz pozostaje zdobytą przełęczą. Następnego dnia o wschodzie słońca, w zapakowanym samochodzie znów przejeżdżaliśmy przez Giau. Obiecałem sobie, że jeżeli dane mi będzie tu wrócić, zacznę od zmierzenia się z tym podjazdem.