Tam i tu
-
DST
64.30km
-
Czas
02:30
-
VAVG
25.72km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Spokojnie na południe. Droga z Skawiny do Tyńca jest w remoncie i beznadziejnie się tamtędy jedzie. Zaopatrzyłem się też w nowe okulary: Arctica S-132C. Zobaczymy jak się będą sprawować.
Beskid Niski, część trzecia
-
DST
75.00km
-
Czas
02:43
-
VAVG
27.61km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po paru dniach odpoczynku kontynuuję zwiedzanie Beskidu Niskiego. Nie było czasu na dalekie wycieczki, więc zaplanowałem małą pętlę przez Rymanów, przełęcz Szklarską, Daliową i z powrotem przez Duklę. Wyjazd miał być lajtowy, ale wcale taki nie był - na drodze krajowej do Rymanowa kręciłem mocno żeby jak najszybciej uciec od pędzących TIRów. Potem rozpoczął się długi podjazd na przełęcz, najpierw ledwo zauważalne ~2%, potem stopniowo coraz więcej, z punktem kulminacyjnym w postaci dwóch serpentyn i pięknej panoramy na szczycie. Po drodze minąłem Rymanów Zdrój, typową uzdrowiskową miejscowość w której miło spędzałoby się wakacje.
Zjazd z przełęczy jest długi, prosty i po nowej drodze - aż chce się śpiewać. Ten fragment pętli (od Rymanowa do Daliowej) był rewelacyjny, i z przyjemnością tam wrócę. Za to potem powróciłem na drogę krajową i znowu zaczęły się bliskie spotkania z ciężarówkami których kierowcy nie zdają sobie sprawy jak łatwo wytrącić mnie (dosłownie i w przenośni) z równowagi. Następnym razem będę unikał tych dróg, przynajmniej w tygodniu.
Velo Carpathica
-
DST
189.00km
-
Czas
06:21
-
VAVG
29.76km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj były rozgrywane dwa wyścigi: Doliną Popradu w Nowym Sączu i Velo Carpathica w Ustrzykach Dolnych. Wiedziałem, że na jeden z nich pojadę - pytanie na który. Wybór padł na Ustrzyki, bo akurat miałem po drodze z Leśniówki, a oprócz tego nigdy nie byłem w Bieszczadach i ciekaw byłem jakie tu są widoki. Wybrałem długi dystans - dzięki temu zobaczę więcej okolicy. Nie zależało mi zupełnie na wyniku, w końcu kończy się sezon, a ja nigdy nie ścigałem się na tak długiej trasie.
Na start dotarłem na krótko przed rozpoczęciem wyścigu, ledwo starczyło mi czasu na kupienie wody i przywitanie się z Mikołajem z Katowic, z którym skontaktowałem się przez Forum Szosowe w sprawie transportu z powrotem. Oczywiście o rozgrzewce nie było mowy, ale co tam. Początek był dobrą rozgrzewką, przez dobre 20km grupa jechała razem, nikt specjalnie nie atakował, można było pogadać i stopniowo wejść na wyższe obroty. Widać na takich długich dystansach jest zupełnie inna taktyka - wszyscy zdawali sobie sprawę jak długa droga jeszcze przed nami.
Potem zaczęły się hopki mniejsze i większe, a po jakichś 50km były dwie dłuższe serpentynowe przełęcze, które trochę rozciągnęły peleton. Choć parokrotnie musiałem nadrabiać na zjeździe straty, wciąż byłem w pierwszej grupie i zacząłem sobie robić nawet jakieś nadzieje. Wtedy, na 70-tym kilometrze złapałem 'pinch-flat' na jakimś wyboju wpoprzek drogi w przednim kole i musiałem się zatrzymać. Żaden problem, wziąłem zapasową dętkę. Przy wymianie urwał się w niej wentyl i zostałem bez dętki. Żaden problem, mam łatki. Kapcie złapane na takich poprzecznych uskokach zazwyczaj przebijają dętkę w 2 miejscach, więc trzeba było założyć 2 łaty. Oczywiście pomimo 30min ślęczenia przy drodze, powietrze dalej ucieka. Żaden problem, popytam mijających mnie nieustannie kolarzy o dętkę, ale ci z przodu nie mieli czasu się zatrzymać, a ci z tyłu nie mieli dętek (na przykład Raq, który jechał bez numerka, bo jest za młody na oficjalny start. Ale dzięki za słowa otuchy ;).
Dopiero po dłuższym czasie przejeżdżało dwóch zawodników z mini: Iza Włosek we wdzianku Drużyny Szpiku i Adam Oleksiewicz. Zapytali czy czegoś mi nie potrzeba, a usłyszawszy że nie mam dętki podrzucili mi swoją. Dzięki ogromne dla was obydwojga, gdyby nie Wy, musiałbym zapieprzać nie wiadomo ile km na piechotę. Niech was Bóg błogosławi.
Kiedy znowu ruszyłem, byłem na szarym końcu. Postanowiłem spróbować dogonić jakąś 2-3 osobową grupkę żeby się raźniej jechało, więc ruszyłem dość mocno. Minąłem dwójkę chłopaków z Road Maraton Team, ale potem nie było już długo nikogo. Okazało się że będę do końca jechać samotnie :/. Po jakichś 120 kilometrach straciłem siły i zacząłem jechać spokojnie. Widoki nie były wcale tak spektakularne jak się spodziewałem - ot, droga przez wieś w zalesionej dolinie, jakich pełno w Galicji. Było mi trochę nudno.
Na ostatnim bufecie zrobiłem dłuższy postój na drożdżówki i wodę, ale że nikt z tyłu nie dojeżdżał, ruszyłem dalej. Po ostatniej górce zobaczyłem że średnią na liczniku mam wciąż ciut powyżej 30 i to dało mi motywację żeby pomęczyć się na ostatnich kilometrach. Ostatecznie linię mety przejechałem o godzinie 16, licznik wskazał 178km i czas 5:55. Byłem przedprzedprzedostatni. W innych okolicznościach czułbym się może rozczarowany, ale nie jechałem po wynik więc nie mam z tym problemu.
Na koniec zjedliśmy z Mikołajem i jego dziewczyną pizzę i ruszyliśmy do Krosna, skąd czekała mnie jeszcze 10-kilometrowa przejażdżka do domu.
IC
-
DST
77.00km
-
Czas
02:43
-
VAVG
28.34km/h
-
HRmax
184( 92%)
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
No to przekonałem się czym to pachnie. W odróżnieniu od Kącika, trasa jest krótka (42km), jednoznacznie określona, i wycisk jest od początku do końca. Mnie to odpowiada, przynajmniej wiadomo czego się spodziewać i jak jechać - tak szybko jak możesz :).
Pod Cracovią o 17 było nas troje; ja, Radar i niejaki Łukasz Stępień. Na bulwarach dołączyła do nas dziewczyna z AGH której imienia nie pamiętam, na Ruczaju kolejna trójka, a na Kurdwanowie czekało dalszych kilka osób, w tym trzech bikeholików. Wsparcie techniczne i zdjęcia zapewniała niejaka Ania, która podążała za nami swoją Hondą CRX.
Już na pierwszym podjeździe, do Świątników, straciłem kontakt. Na rondo wydrapałem się kilkaset metrów za czołówką, na zjeździe uformowaliśmy trzyosobową grupkę pościgową w składzie ja, Piotr Szafraniec (zwycięzca sprzed tygodnia, twierdził że dziś jest na kacu) i Piotr Młynarski. W tym składzie jechaliśmy przez większość trasy. Cel treningu - jechać "na pełnej ***" - został osiągnięty. Na podjeździe w Świątnikach dowiedziałem się że jestem w stanie jechać przez parę minut na tętnie 180. Potem zdarzały się momenty przestoju, ale i tak na każdej górce szło mocne tempo.
Moi dwaj kompani odjechali mi na zjeździe z Gorzkowa do Koźmic. Na podjeździe do Sierczy zbliżyłem się do nich o parę metrów, ale nie na tyle żeby ich dogonić. Potem zaczął się skurcz w nodze i na finisz dojechałem sam, w czasie 1:19, co daje średnią ciut niższą niż 32km/h. Było naprawdę super, od dawna tak mocno nie jechałem. Piotr Szafraniec, ja, Piotr Młynarski na IC Kraków
© Ania Durczok
Więcej zdjęć tutaj.
Junk Miles?
-
DST
42.00km
-
Czas
01:41
-
VAVG
24.95km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niezbyt szybkie kręcenie tu i tam bez celu.
Cichy Kącik, tak jakby
-
DST
105.00km
-
Czas
03:52
-
VAVG
27.16km/h
-
HRmax
187( 94%)
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Miałem pojechać na wycieczkę z kumplem o 9, ale nie chciało mu się wstać więc pojechałem na Kącik. Byłem pół godziny przed czasem więc zrobiłem jeszcze parę kółek po Błoniach. Był piękny wczesnojesienny poranek, ruch na ulicach nieduży i jakby przytłumiony. Słońce złotymi promieniami padało na pierwsze w tym roku pożółkłe korony drzew. Kasjerka w sklepie gdzie kupowałem wodę skwitowała to słowami "... a my musimy się tu cały dzień kisić!". Dla takich dni jeździ się na rowerze.
Przyjechało około 10 ludzi, w tym Miłosz, koleś z Ando, Saint i jakiś drugi bikeholik (Tomaszek?). Już na 'spokojnym' wyjeździe z miasta tętno zaczęło mi skakać ponad 150, a od Kryspinowa zaczęła się naprawdę mocna jazda. Zupełnie inaczej niż na poprzednich moich Kącikach. Cisnęliśmy cały czas ponad 40, na jednej z górek przed Alwernią nie wytrzymałem, zostałem z tyłu i nie dałem rady już grupy dogonić. Mam nowe hr.max: 187.
Zadzwoniłem do Miłosza, który odpadł kawałek wcześniej i wróciliśmy razem spokojnym tempem przez Kamień i Czernichów wzdłuż Wisły. Wygląda na to że niedzielny Kącik jest ostrzejszy od sobotniego.
Objazd trasy Infrasettimanale Classico
-
DST
63.60km
-
Czas
02:28
-
VAVG
25.78km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po dłuższej przerwie spowodowanej wymianą przerzutki (kupiłem identyczną, Tiagrę 4500 - stopiątki były za drogie :/) i centrowaniem kół, samotny wyjazd na wielickie pagórki. Przebiega tędy trasa czegoś zwanego Infrasettimanale Classico, z włoska Klasyk Śródtygodniowy, będącego stałą środową "ustawką" z elementami wyścigu.
Nie żebym się czepiał - pomysł imprezy jest świetny - ale nazywanie "klasykiem" czegoś co istnieje od tygodnia, w dodatku po włosku, wydaje mi się trochę wydumane. Nie ma jakichś bardziej swojskich nazw, nie wiem, Strzała Galicyjska?
Nieważne. W końcu to tylko nazwa.
Trasa, jak na rejon przez który przebiega, jest bardzo szybka. Podjazdy mają nieduże nachylenie, a zjazdy są długie i szybkie. Całość ma niecałe 60 kilometrów. Jest parę niebezpiecznych miejsc, szczególnie stromy i dziurawy zjazd z Krzyszkowic do Sieprawia który kończy się skrzyżowaniem z drogą główną. Większych podjazdów jest cztery (do Świątnik, Siepraw-Krzyszkowice, w Gorzkowie i w Sierczy). Jest gdzie się zmęczyć. Może uda mi się wybrać w tą środę i zobaczyć jak to wygląda "w praktyce".
Na Górze Czesiek i w Dolinie Śmierci
-
DST
128.00km
-
Czas
05:37
-
VAVG
22.79km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Turystyczna wyprawa w dwóch celach: lepiej poznać Magurski Park Narodowy, i przyjrzeć się pamiątkom po pierwszej i drugiej wojnie światowej, które szalały w tych stronach. Pierwsza część trasy to dojazd do Nowego Żmigrodu i wizyta na jednym z galicyjskich cmentarzy pierwszowojennych. Ten konkretny ma numer 8, znajduje się na małym cmentarzu przy XIX-wiecznej kaplicy, i pochowanych jest tu ponad 200 żołnierzy. Prawdopodobnie zginęli w pierwszym roku konfliktu, kiedy Austriacy przekraczali Karpaty żeby zająć rosyjską Polskę. Kaplica przy cmentarzu wojennym nr 8
© bradiOdgrodzone od reszty cmentarza miejsce pamięci
© bradiJeden austrowęgierski żołnierz.
© bradi
Wiatr wiał od południa, więc następne kilometry jechało się w żółwim tempie. Po raz kolejny pokonałem przełęcz Hałbowską, po drodze zbierając na koła dodatkowe gramy obciążenia w postaci żwirku, którym drogowcy łaskawie zasypali dziury. Dzięki temu na zjeździe nadłożyłem kilka metrów drogi jadąc slalomem między "naprawionymi" dziurami w drodze. Oczywiście na drodze pełno było luźnego żwiru, więc i na zakrętach trzeba było uważać. Podjazd na przełęcz Hałbowską z Kątów
© bradi
W Krempnej skręcam w prawo drogą wojewódzką w kierunku Ożennej. Droga prowadzi doliną rzeki, po lewej i prawej las, budynków niewiele, samochodów brak, nawierzchnia gładka. Co kilkaset metrów, z regularnością słupków drogowych, przy drodze stoją kapliczki. Po drodze mijam dwie drewniane cerkwie, a przyjdzie mi jeszcze tego dnia oglądać kilkanaście innych. W okolicach Ożennej znajdują się trzy kolejne cmentarze, wszystkie jednak są poza zasięgiem szosówki. Do turystyki jednak lepszy jest rower MTB. W lokalnym sklepie spotykam parę sakwiarzy z Poznania, twierdzą że jestem drugą osobą którą dzisiaj spotkali na trasie. Bardzo tu pusto. Jedna z wieeelu kapliczek na trasie
© bradiDrewniana cerkiew w okolicach Ożennej
© bradi
Zaczyna się podjazd do granicy słowackiej, opór w pedałach coraz większy, więc zrzucam na najniższy bieg z tyłu. Niestety, zapomniałem że z przodu wciąż jestem na dużej tarczy, a łańcuch mam przykrótki. Kiedy się jeździ z przykrótkim łańcuchem trzeba unikać wrzucania takich przełożeń, bo stanie się to co mi się stało: łańcuch napnie się, zakleszczy, rower stanie w miejscu, a wózek przerzutki wykrzywi się od napięcia.
Przez chwilę myślałem że to koniec wycieczki na dziś, ale trochę pokręciłem i okazało się że da się jechać - choć napęd zgrzyta i nie chce wchodzić na najlżejszy bieg z tyłu. Podjazd z Ożennej do granicy
© bradi
Na Słowacji jak zawsze przyjemnie - dobre drogi, zabójczo kulturalni kierowcy, atmosfera egzotyki i pozcucie że jest się "za granicą". Wsie prawie równie puste jak po polskiej stronie. Tu i ówdzie widuję spacerujących Romów. Podjazd pod przełęcz Dukielską jest długi i łagodny, prawie niezauważalny. Przy drodze mijam kolejne pomniki i cmentarze - jako strategiczne połączenie, przełęcz była obiektem walk w obydwu światowych wojnach. Ku pamięci II wojny, radziecki samolot
© bradi
Zjeżdżając z przełęczy, już po polskiej stronie, w Tylawie odbijam w lewo, ku Chyrowej. Ta dolina też była miejscem licznych walk. Jeżeli spojrzy się na mapę, zobaczyć tu można Dolinę Śmierci - nazywaną tak przez miejscowych od czasu II wojny światowej.
Ostatnim miejscem na dzisiejszej liście jest wzgórze na północ od drogi Żmigród-Dukla, zwane przez Michała Książkiewicza Górą Liwocz, na mojej mapie opisane jako wzgórze Patryja, a przez Martina Gilberta (autora książek o I i II wojnie) nazywane Wzgórzem Franków - od leżącego nieopodal przysiółka. Aby uniknąć nieporozumień nazwę je chyba Czesiek.
Na mapie i w bazie podjazdów podjazd oznaczony jest jako asfaltowy, i może faktycznie kiedyś taki był - jakieś 50 lat temu. Teraz jest to bardzo nierówna kamienista droga miejscami przechodząca w coś na kształt szutru. Nie polecam wjeżdżania tu na szosówce. Na szczycie znajduje się maszt antenowy, kapliczka i surowo wyglądający pomnik ku czci "poległym żołnierzom radzieckiej i czechosłowackiej armii ludowej" (a Niemcy na cześć nie zasługują?). Chyba dawno tu nikt nie zaglądał. Widok z Cześka na północ
© bradiWidok z Cześka na południe
© bradi
Widoki ze szczytu są imponujące. Widać stąd całe pogórze na północy, aż za Krosno. Na południe jest panorama całego pasma Beskidu Niskiego, od Dukli aż po Żmigród. Nic dziwnego, że tak ważne było utrzymanie tego niepozornie dziś wyglądającego wzgórza.
Zjechałem kolejną "asfaltową" drogą przez Pałacówkę na północ. 50-letnia w miarę utwardzona droga po krótkiej chwili przeszła w leśny trakt, by skończyć się kilkuset metrami świeżo wysypanego, chrzęszczącego pod stopami, grubo ciosanego, miałkiego szutru. Nie sposób było kontynuować jazdę i klnąc zmuszony byłem prowadzić rower. Następnym razem dwa razy się zastanowię zanim zjadę z oznaczonej grubą żółtą kreską drogi wojewódzkiej.
Do domu w Leśniówce czekały mnie jeszcze dwa mini podjazdy. Po drodze w Kobylanach widziałem jeszcze jedno miejsce pamięci, ale nie chciało mi się już zatrzymywać. Wyjazd zajął więcej czasu niż przewidywałem, i wyszedłem z niego uboższy o jedną przerzutkę, ale było warto. Następnym razem planuję objechać MPN od zachodu.
Kraków - Leśniówka
-
DST
171.00km
-
Czas
06:05
-
VAVG
28.11km/h
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy raz trasa do domku w Leśniówce. Wyjeżdżając z miasta złapałem bardzo fajną elkę ciężarową, która jechała jakby specjalnie mnie ciągnąc - stałe 50 km/h, żadnych gwałtownych manewrów, łagodne hamowania i przyspieszenia. Dojechałem tak aż do Wieliczki. W tej sytuacji wcześniejsze plany żeby jechać spokojnie wzięły w łeb. Swoją drogą, jadąc za taką ciężarówką ma się odczucie, że jedzie się łatwiutko, dopóki nie spojrzałem na pulsometr - non stop 170.
Pierwszy postój na rynku w Łapanowie, czułem się nieźle i średnia wciąż była ponad 30. Po dojechaniu do drugiego postoju, za Zakliczynem, zaczęło się już lekkie zmęczenie, ale kryzys nastąpił po ostatnim postoju, za Gorlicami. Najpierw skończyły się węglowodany i wyraźnie zwolniłem. Potem przed samym Żmigrodem zaczęły się skurcze, i do końca dojechałem już wolniutko na małej tarczy. Kolejny raz w tym roku przekonałem się że duży dystans + duża intensywność = problemy.
Takie tam szlajanie po okolicy
-
DST
58.00km
-
Czas
02:15
-
VAVG
25.78km/h
-
HRmax
185( 93%)
-
Sprzęt Corratec
-
Aktywność Jazda na rowerze
Próba czasowa do Zoo po raz pierwszy od ponad roku (wtedy było 6:45 na mtb). Chciałem maksymalnie wykorzystać zalety lotnego startu, i początek po kostce pokonać na blacie. Nie udało się, i na początku asfaltu prawie stanąłem w miejscu. Szybko się pozbierałem i do końca już szło ok. Licznik wskazał czas 5:47 i max.HR 185. Myślę, że może być lepiej.
Z innych wydarzeń, po raz kolejny miałem bliskie spotkanie z ciężarówką. Już parę dni temu w Niepołomicach koleś w TIRze wyprzedzając prawie zepchnął mnie z drogi. Postanowiłem że następnym razem nie popuszczę takiego zachowania. Dzisiejszy kandydat, po wykonaniu podobnego manewru, zatrzymał się kawałek dalej przed skrzyżowaniem. Dostał uprzejmy, ale stanowczy ochrzan. Kiedy wyprzedzał mnie po raz drugi, raczył zmienić pas dla odmiany. Mam nadzieję że czegoś się nauczył. Nie można takich sytuacji zostawiać bez komentarza.