bradi prowadzi tutaj blog rowerowy

Chasing Pavements

Monte Grappa

  • DST 80.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 czerwca 2011 | dodano: 06.07.2011

Pojechaliśmy autem na południe z dwóch powodów - po pierwsze, zaczynały nam się kończyć trasy koło Alleghe (przynajmniej takie żeby jeździć po nieznanych drogach), po drugoe - w nocy padało i baliśmy się o pogodę. W okolicach Dolomitów fajne jest to, że gdzie się nie ruszyć zawsze blisko jest w jakieś piękne miejsce, znane z Giro. A oglądając zeszłoroczny wyścig szczególnie zapadł mi w pamięć etap 15, wygrany przez Nibali'ego po ataku na zjeździe z Monte Grappa.

Przywieźliśmy rowery do miasta Feltre, całkiem sporego w porównaniu z dotychczas odwiedzanymi, bo liczącego 20 tysięcy mieszkańców. Położone w południowej części prowincji, ma też zdecydowanie inny charakter, bardziej 'południowy'. Góry otaczające Feltre to już nie te majestatyczne Dolomity, tylko tak zwane Prealpy Weneckie, niższe i o łagodniejszych zboczach. Miasto ma też niezbyt alpejską zabudowę, jego pochodząca jeszcze z czasów rzymskich starówka przywodzi raczej na myśl miasta Emilii i Toskanii.

Feltre © bradi


Monte Grappa jest wielkim masywem na pograniczu pasma gór i nizin weneckich. Jej wysokość to "zaledwie" 1775 metrów, jednak wznosi się ona nad leżącą u jej podnóża wioską Bassano del Grappa na ponad półtora kilometra! Patrząc z otaczających ją nizin, Grappa wyraźnie dominuje nad całym regionem.

Na górę prowadzi aż 9 asfaltowych podjazdów, i jest ona obowiązkowym celem wśród okolicznych cyklistów, dla swoich licznych "piu": jest wysoka, piękna, trudna i owiana legendą. Raz do roku organizowany jest tu Monte Grappa Challenge, kiedy zdobywają górę kolejno każdym z podjazdów. Najdłuższa z dostępnych tras ma prawie 280 kilometrów długości i ponad 8 kilometrów w pionie.

My atakowaliśmy Grappę od mniej uczęszczanej, północnej strony, z 325 m.n.p.m. To jest 1400 metrów przewyższenia na 28 kilometrach. Początkowe kilometry to łagodna droga przez las:

Pierwszy 'tornante' © bradi

Jesteśmy już dość wysoko... a to dopiero początek podjazdu © bradi

Przy drodze rośnie mnóstwo poziomek. Kiedy zajadałem się nimi czekając na Mateusza, zatrzymał się obok mnie zjeżdżający z góry samochód a z niego wysiadł starszy facet i zaczął coś mówić. Kiedy dowiedział się że nie mówię po włosku przeszedł na całkiem zgrabny angielski i poinformował mnie że za dwa kilometry rosną drzewa wiśniowe, po czym obdarował mnie gałązką wiśni ze swoich zapasów i odjechał. Były słodziutkie! Jak tu nie kochać tego kraju?
Po kilkunastu kilometrach podjazdu drzewa przerzedzają się, i widać jak wysoko jesteśmy nad doliną:

Curva! (No co? Tak się nazywa...) © bradi

Monte Grappa © bradi

Widoczek © bradi

Monte Grappa © bradi

Od restauracji Forcelletto zaczyna się końcowa część podjazdu, w której okrążamy szczyt od zachodu, by wspiąć się nań od południa. Krajobraz jest surowy: tylko skały i trawa. Wieje mocny wschodni wiatr, a szczyt spowity jest mgłą, tak że nie wiadomo ile jeszcze drogi zostało do przebycia. Gdzieniegdzie widać płytkie, nienaturalnie okrągłe sadzawki. To kratery po wybuchach granatów, wypełnione deszczową wodą.

Podczas pierwszej wojny światowej masyw Grappy był kluczowym punktem frontu austriacko-włoskiego, przebiegającego od 1917 roku wzdłuż rzeki Piave. Sforsowanie włoskich pozycji na zboczach tej góry otworzyłoby austro-węgierskim siłom drogę do weneckich równin, na tyły umocnień włoskich, być może i do zdobycia Italii. W latach 1917-1918 te nieziemsko piękne tereny bombardowane były setkami tysięcy pocisków artyleryjskich, a otaczające włoski fort na Cima Grappa szczyty wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk, w wyniszczających walkach na bliskie odległości. Zginęło tu prawie pięćdziesiąt tysięcy osób po obydwu stronach, po stronie włoskiej w większości niespełna dwudziestoletnich.

W latach trzydziestych reżim Mussoliniego wybudował na szczycie góry sanktuarium upamiętniające ofiary wielkiej wojny, w którym pochowano szczątki 25,000 żołnierzy. Strefa wokół szczytu do dziś jest chronionym miejscem pamięci, wjazd na rowerze jest zabroniony. Najwyższy punkt w jaki można dojechać to Rifugio Bassano, z którego betonowe schody prowadzą do sanktuarium.

Cima Grappa we mgle © bradi

Widoki przesłania mgła... ale nie do końca © bradi

Napisy... czyżby z zeszłego roku? © bradi

Ofiarom nazistów podczas II wojny światowej © bradi

Widać już Rifugio Bassano © bradi

Tam nie wejdę © bradi

Mgła się rozchodzi odsłaniając iglicę na szczycie © bradi

Wjeżdżanie po tej cichej (zbliżał się wieczór) drodze w coraz gęstszą mgłę i obserwacja pojawiających się co chwila świadectw wydarzeń jakie się tu rozegrały wywiera piorunujące wrażenie.
Zjechaliśmy tą samą drogą którą przybyliśmy, trzydzieści kilometrów zjazdu krętą drogą zajęło nam prawie godzinę. W Feltre zjedliśmy ciepłą i chrupiącą pizzę którą popiłem lokalnym piwem. Było niesamowicie.

Mateusz spogląda w dół © bradi

Słońce zachodzi nad Grappą © bradi



Dolomity, dzień piąty: Passo San Pellegrino, Passo Valles

  • DST 100.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 05.07.2011

Dziś mieliśmy w planach jechać na południe, trasą dookoła jeziorka Lago del Mis, jednak Mateusza trochę brzuch bolał i zawrócił w Cencenighe. W związku z tym wybrałem trochę inną opcję - pojechałem na wschód z Cencenighe na Passo San Pellegrino. W tym samym miejscu bardzo często trenuje Liquigas, a ostatnio Sylwester Szmyd sypiał tam przygotowując się na tegoroczny TdF. Pod górę jest już od samego początku, gdzie trzeba pokonać kilometrowej długości tunel, pełen rozpędzonych samochodów - niekomfortowo.
Prawdziwy podjazd zaczyna się jednak dopiero za Falcade, w miejscowości Falcade Alto gdzie zrobiłem chwilę przerwy.

Falcade Alto © bradi

Kiedy wpinałem się z powrotem w pedały, wyprzedziło mnie dwóch kolarzy. Dla mnie nowość, bo do tej pory nikt mnie tu pod górę nie wyprzedził i chciałem utrzymać taki stan rzeczy. Ruszyłem więc żywo pod górę, nie mając pojęcia jak długi ani jak stromy jest podjazd, i wkrótce stanąłem na granicy zgonu. Znak drogowy z informacją o zbliżającym się 18% nachyleniu, kiedy nie myślisz o niczym poza tym jak pokonać najbliższe 5 metrów drogi - bezcenne. Z roweru zsiadłem dopiero przy Rifugio Fior di Roccia, gdy droga się wypłaszczyła. Tamtych dwóch oczywiście nie dogoniłem.
Kawałek wypłaszczenia na Passo San Pellegrino © bradi

Kolejka linowa na Passo San Pellegrino © bradi

Wkraczamy w prowincję Alto Adige - Sudtirol © bradi

Na zjeździe z San Pellegrino © bradi

Passo San Pellegrino nie zaliczyłbym do szczególnie ładnych - podjazd to cały czas droga przez las, a na szczycie nie ma nic poza paroma hotelami i widokami przeciętnymi w porównaniu z innymi przełęczami Dolomitów. Ale, na Boga, nieźle trzeba się namęczyć żeby je zobaczyć.
Z przełęczy zjechałem do Moeny, a właściwie obok Moeny, bo ominąłem ją od południa obwodnicą z której od razu odbija droga na Predazzo. Droga cały czas lekko opada, i można się wyluzować po podjeździe. W pewnym momencie wzdłuż (całkiem ruchliwej) szosy zaczyna się droga dla rowerów, biegnąca wzdłuż strumienia, z gładziutkim asfaltem - super! Można nią przejechać całe 13 km do Predazzo.
Ścieżka rowerowa z Moeny do Predazzo © bradi

Skocznie w Predazzo © bradi

Z Predazzo odbijam na wschód, na Passo Rolle. Nie będę jechał tą drogą do końca, tylko w Paneveggio odbiję w lewo, na Passo Valles. Droga prowadzi przez Parco Naturale Paneveggio, i rzeczywiście otoczenie różni się od tego z innych podjazdów. Droga otoczona jest przyjemnie pachnącym iglastym lasem, a wzdłuż niej płynie zimny górski strumień.
Barwa asfaltu na tym zdjęciu jest wyjątkowo czysta i szlachetna © bradi

Przerwa na lodowatą wodę ze strumyka © bradi

Droga prowadzi nad całkiem ładnym jeziorkiem © bradi

Podjazd na Passo Valles to był moment kryzysowy. Na drodze nie było żadnego oznakowania ile jeszcze brakuje do końca, żar lał się z nieba, a droga prowadziła monotonnie pod górę przez las, bez zakrętów. Zastanawiałem się czy to ja jestem taki słaby, czy te góry takie strome - po zobaczeniu profilu wiem że przynajmniej w części winne są góry. Końca podjazdu nie widać było aż do ostatnich metrów, bo schowany jest za zakrętem. Ale nie zsiadłem z roweru i podjechałem całość na jeden raz. Na górze satysfakcja była niesamowita.
Park Naturalny Paneveggio © bradi

Passo Valles - widoczek © bradi

Ostatni zakręt © bradi

Zjazd z Passo Valles © bradi

Po zjeździe do Cencenighe czeka mnie jeszcze łagodny, ale mimo wszystko podjazd do Alleghe. Po dojechaniu do domu po raz pierwszy po tych pięciu dniach poczułem że następnego dnia nie chce mi się wsiadać na rower ;). Na szczęście Mateuszowi się chciało, i dobrze, bo pojechaliśmy w fantastyczne miejsce.



Dolomity, dzień czwarty: Passo Campolongo, Passo Valparola

  • DST 90.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 czerwca 2011 | dodano: 04.07.2011

Dziś wracamy w północne góry, a im dalej na północ tym są wyższe. W programie Passo Campolongo, tylko cztery kilometry szosy nad Arabbą, przez którą przejeżdżaliśmy drugiego dnia zjeżdżając z Pordoi. Najpierw jednak trzeba się dostać do Arabby, a ta jest położona 600 metrów wyżej od naszego Alleghe. W tym celu udajemy się po raz kolejny do Caprile ta jakbyśmy jechali na Fedaię, i skręcamy w miejscowości Savinier di Laste, na trasę która wygląda tak.

Droga w trawie © bradi

Digonera © bradi

Wyjeżdżając z tunelu © bradi

Po drodze spotykamy ekipę Niemców na szosówkach, w słusznym już wieku. Takich turystów jest na tych drogach sporo - nie tylko młode koksy mogą jeździć po Dolomitach :). Często trafiają się też sakwiarze płci obojga, i ludzie na MTB. Jednak choć na brak innych cyklistów nie można narzekać, to ich ilość jest niczym w porównaniu z motocyklistami. Dosłownie co minutę słychać z tyłu pierdzenie ich silników, po czym wyprzedzanym się jest przez kilkuosobową grupę odzianych w skóry turystów. Najgorzej jest w tunelach, gdzie hałas zwielokrotnia się odbijając od ścian. Ciężko zrobić zdjęcie, żeby nie złapać któregoś z nich w kadrze. Podobno w sezonie jest ich jeszcze więcej.
Postój w sklepiku przed Arabbą © bradi

Droga do Arabby © bradi

Do rzeczy jednak. Po ciut bardziej stromym kawałku wyjeżdżamy na wypłaszczenie przed Arabbą, o którym pisałem drugiego dnia. Widoki równie przyjemne jak wtedy. W Arabbie skręcamy na właściwy podjazd na Campolongo, który okazuje się niezbyt trudny - i pełen cyklistów, z racji tego że jest częścią popularnej pętli Corvara-Passo Gardena-Passo Sella-Passo Pordoi-Passo Campolongo-Corvara, ale o tym za chwilę. Z serpentyn Campolongo jest świetny widok na całą wschodnią stronę Pordoi, którędy ostatnio zjeżdżaliśmy.
Passo Campolongo © bradi

Vai! Vai! © bradi

Z Campolongo zjeżdżamy do Corvary, miasta pełnego turystów, duża część z nich to cykliści. Dziesiątego lipca odbędzie się tu Maratona dles Dolomites, niezwykle popularny maraton szosowy po Dolomitach. Na trzech trasach po okolicznych przełęczach wystartuje prawie 10 tysięcy zawodników, a wszystkie miejsca zostały wykupione już parę miesięcy wcześniej. Dlatego Corvara już teraz roi się od kolarzy, zjeżdżających powoli z całej Europy i przygotowyjących się do startu.
Takie tabliczki są przed każdą przełęczą - w zimie zamykają je ze względu na śnieg © bradi

Nie zabawiamy w tym mieście zbyt długo i od razu zaczynamy podjazd na Passo Valparola. Nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć na podjeździe, który i tak w znacznej części prowadzi przez las, odsłaniając szczyt dopiero na 2 kilometry przed końcem. Na górze jest kilkaset metrów wypłaszczenia, mały staw i Muzeum Pierwszej Wojny Światowej. Przez te grzbiety przebiegała bowiem przez długi czas granica włosko-austriacka, dlatego stały się linią frontu podczas tej krwawej wojny. Do tej pory w topniejących lodowcach odkrywane są zwłoki żołnierzy. Ale o tym innego dnia.
Widoki na szczycie były najładniejsze jakie widziałem w Dolomitach do tej pory.
Passo Valparola © bradi

Under the Flamme Rouge © bradi

Wypłaszczenie na szczycie Valparoli © bradi

Ekipa turystów zmaga się z Valparolą © bradi

Stamtąd przyjechaliśmy © bradi

Valparola leży zaledwie 70 metrów w pionie nad inną przełęczą, Passo Falzarego, łączącym Cortinę z Arabbą. Zjechaliśmy z niej długim, 20-kilometrowym zjazdem aż do domu. Ponieważ na trasie serpentyny były rzadko rozmieszczone, rozdzielone długimi prostymi, jechało się bardzo szybko. Gdybym miał licznik, być może dowiedziałbym się że pobiłem swój rekord prędkości.



Dolomity, dzień trzeci: Passo Duran, Passo Staulanza

  • DST 76.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 czerwca 2011 | dodano: 04.07.2011

Na nowo nabytej mapie okolic wyznaczyliśmy trasę w kierunku południowym, okrążającą cały masyw Civetta. Pierwszą przełęczą na liście była Passo Duran, która zaczyna się w położonym o kilkanaście kilometrów na południe od Alleghe mieście Agordo.

Główny plac w Agordo © bradi

Po wczorajszym dniu mieliśmy nadzieję na coś łagodniejszego, ale nic z tych rzeczy - jak widać z profilu, nawet na najniższym przełożeniu trzeba się było trochę napocić. W dodatku zabrałem tylko jeden bidon wody. W połowie podjazdu zdałem sobie sprawę że się przegrzewam, i zrobiłem przystanek przy jednym z przepływających przy drodze strumyków z zimną, górską wodą - to dało mi kopa żeby kontynuować aż do wypłaszczenia niedaleko od szczytu.
Pierwszy po ośmiu kilometrach łagodniejszy fragment na Passo Duran © bradi

Ostatnie kilkaset metrów podjazdu © bradi

Mateusz kończy podjazd na Passo Duran © bradi

Stamtąd spokojnie wtoczyłem się już na przełęcz, gdzie czekały dwa schroniska, kapliczka i stado krów dzwoniących dzwonkami jak na reklamie pewnej popularnej czekolady.
Ta żółta linka jest pod prądem. Ma trzymać krowy z daleka od drogi. © bradi

Te krowy © bradi

Apetyczny widok na zjazd © bradi

Zjazd był szybki i całkiem ładny. W miejscowości o wdzięcznej nazwie Dont, od razu zaczynał się podjazd na Passo Staulanza, bez choćby jednego metra płaskiego terenu. Zmęczeni poprzednim podjazdem, ten zaatakowaliśmy zdecydowanie bardziej relaksacyjnie. Po drodze próbowaliśmy znaleźć jakiś sklep, co we Włoszech wcale nie jest łatwe: raz że nie w każdej wiosce jest spożywczak, a jeśli jest to tylko jeden; dwa - w godzinach południowych ('mezzogiorno'), wszystkie są zamknięte. Na szczęście w Zoldo Alto był otwarty supermarket i mogliśmy się najeść i napić przed resztą podjazdu.
Kręta droga na Passo Staulanza © bradi

Zdjęcie zrobione z fragmentu drogi jakiś kilometr dalej (i wyżej). Ta kropka na drodze to Mateusz © bradi

Mateusz na ostatnich metrach Staulanzy © bradi

Ten okazał się niezbyt trudny, wręcz łatwiutki w porównaniu z Fedaia i Duran. W połowie podjazdu jest całkiem przyjemny camping Palafavera - niezła alternatywa na nocleg.
Po fotkach na szczycie droga prowadziła już cały czas z górki, aż do Alleghe.
Selva Di Cadore. Po tym kawałku zjazdu skręcić można w prawo na Passo Giau © bradi



Dolomity, dzień drugi: Passo Fedaia, Passo Pordoi

  • DST 86.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 czerwca 2011 | dodano: 03.07.2011

Zebraliśmy się późnym porankiem i ruszyliśmy na przełęcz, u stóp której praktycznie mieszkaliśmy: Passo Fedaia, z Caprile, przez oglądaną przez nas wczoraj dolinę Pettorina. Fedia przebiega przez masyw o nazwie Marmolada, nazywany "królową Dolomitów", między innymi dlatego że jest najwyższym ich szczytem - 3343m.

Całe szczęście, że nie mieliśmy Internetu, i profile wysokościowe pamiętałem tylko piąte przez dziesiąte z tego co widziałem w Polsce, bo gdybyśmy sprawdzili profil Fedai przed wyjazdem, kto wie czy byśmy nie zrezygnowali :).

Widok na dolinę Pettorina z mostu nad Sottogudą © bradi

Zaraz przed początkiem stromej części podjazdu od głównej drogi odłącza się wąska dróżka zamknięta dla samochodów: Serrai di Sottoguda. Jest to długi na 2 kilometry bardzo wąski kanion o wysokich pionowych ścianach, na którego dnie płynie strumyk Pettorina. Drogę tą pamiętałem wyraźnie z oglądanych przeze mnie relacji z Giro, i bardzo wbiła mi się w pamięć z jej drewnianymi mostkami i pięknym wodospadem. Jest to inspirujące miejsce i bardzo jestem zadowolony, że się tam znalazłem.
Mateusz w Serrai di Sottoguda © bradi

Moi w Serrai di Sottoguda © bradi

Serrai di Sottoguda © bradi

Wodospad :P © bradi

Po stromym wyjeździe z kanionu (trzeba nadrobić różnicę wysokości, którą przez te 2 kilometry pokonała główna droga), back to business: jedziemy przez trzy kilometry ścianą o nachyleniu 12%, długą prostą bez zakrętów, która zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Wraz ze wzrostem wysokości, zmienia się też krajobraz na taki, jakiego do tej pory nie doświadczyliśmy: znikają drzewa, pojawiają się polany, wyciągi narciarskie i oczywiście skaliste szczyty.
Najbardziej stroma, mordercza część podjazdu - na zdjęciu wygląda niepozornie © bradi

Passo Fedaia © bradi

Końcówka podjazdu na passo fedaia © bradi

Ostatni zakręt :) © bradi

Na górze w schronisku kupujemy litrową butelkę wody i małą puszkę coli za łączną kwotę 5 euro - chyba wiedzą, że po takim podjeździe ludzie gotowi są wiele dać za zimne picie ;) Robimy sobie też wspólną fotkę z grupą Włochów, która chwilę po nas dojechała na przełęcz. Za schroniskiem jest kawałek płaskiego terenu i jezioro (wygląda na sztuczne) - Lago di Fedaia.
Lago di Fedaia © bradi

Zapora na Passo Fedaia © bradi

Na zjeździe do miejscowości Canazei wyprzedziłem dwa samochody i autobus - rowerem/motocyklem można dużo szybciej pokonywać ciasne serpentyny niż na czterech kołach. Po krótkiej przerwie na uzupełnienie bidonów w cukierni, zaczynamy podjazd na passo Pordoi, najwyżej położoną przełęcz na jaką dotarliśmy podczas tego wyjazdu. Nie przekłada się to jednak na jej trudność, pojechałem więc ją całą bez zatrzymania, nie robiąc zdjęć na podjeździe. Na szczycie widoki były za to takie:
Na Passo Pordoi © bradi

Na Passo Pordoi © bradi

Końcówka podjazdu od strony Canazei © bradi

Tam będziemy zjeżdżać :) © bradi

Słońce zachodzi na Passo Pordoi © bradi

Z miejscowości Arabba na wschód prowadzi długi odcinek płaskawej drogi biegnącej wysoko nad doliną, na którą roztaczają się miłe dla oka widoki. Na koniec dnia zjechaliśmy przez Digonerę do Caprile, i oczywiście zrobiliśmy 850-metrowy odcinek podjazdu do naszego domu. Na kolację oczywiście makaron.
Droga do Arabby © bradi

Droga do Arabby - na drogach nierzadko spotkać można sportowe samochody © bradi



Dolomity, dzień pierwszy: Colle Santa Lucia

  • DST 57.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 czerwca 2011 | dodano: 03.07.2011

Wyjazd w wysokie góry planowaliśmy z Mateuszem już od paru miesięcy. Na Dolomity padło dlatego, że słyną ze swoich pięknych, skalistych szczytów i stromych przełęczy, dlatego że Włochy są świetnym krajem, i dlatego że do Dolomitów jest bliżej niż w niektóre inne części Alp.

Zapakowaliśmy rowery w bagażnik Mateuszowego Golfa, wraz z namiotem i sprzętem kempingowym, i ruszyliśmy w kierunku miejscowości Alleghe, w regionie Veneto i prowincji Belluno. Alleghe leży nad niedużym jeziorkiem, zwanym Lago di Alleghe, ma 1200 mieszkańców i utrzymuje się głównie z turystyki, szczególnie zimowej, kiedy przyjeżdża tam tysiące narciarzy by pojeździć po stokach masywu Civetta (3220m), u którego stóp leży wioska, i na który prowadzi z niej kolejka linowa.

Lago di Alleghe © bradi


Czas w którym przyjechaliśmy, czyli ostatni tydzień Czerwca, jest jeszcze przed głównym sezonem letnim w tych stronach, który zaczyna się w Lipcu i apogeum osiąga w Sierpniu. Dlatego ceny są troszkę niższe, i o nocleg ciut łatwiej. Pierwszą noc spędziliśmy na kempingu leżącym jakieś 2 kilometry od Alleghe; było zimno i niewygodnie, dlatego następnego dnia rano poszliśmy poszukać jakiejś kwaterki. W odróżnieniu od Polski, we włoskich górach reklam prawie nie ma - nie mogliśmy znaleźć tabliczek "Camere" wywieszonych na drzwiach, dlatego przyszło nam pukać do domów i pytać łamaną włoszczyzną gdzie tu jest nocleg. W końcu trafiliśmy w świetne miejsce: położony sześdziesiąt metrów nad wioską, niecały kilometr od początku tego podjazdu dom pani Celestiny Gavaz, z widokiem na jezioro.
Widok z tarasu naszego domu © bradi

Podjazd do naszego domu przez Alleghe, w tle Monte Civetta © bradi

Po rozpakowaniu się, ponieważ godzina była już późna, postanowiliśmy zrobić krótką trasę "rozgrzewkową" przed nadchodzącym tygodniem. Pojechaliśmy do leżącego 5km na północ miasteczka Caprile, i stamtąd wyjechaliśmy prawie na Colle Santa Lucia od zachodu, to znaczy na punkt widokowy z którego widać naszej jeziorko:
Dolina Val Pettorina widziana z punktu widokowego na Colle St Lucia © bradi

Jeziorko Alleghe widziane z Colle Santa Lucia © bradi

Potem zjechaliśmy przez miejscowości Andraz i Digonera (przez którą będziemy mieli okazję przejeżdżać jeszcze kilka razy) z powrotem do Caprile. A że było jeszcze dość wcześnie, to zaliczyliśmy podjazd do Colle di Santa Lucia również od wschodu. Jak widać, jest to nieduża i malowniczo położona miejscowość, z kościółkiem położonym na wzgórzu z którego widać całą otaczającą dolinę:
Podjeżdżając do Selva di Cadore © bradi

Colle Santa Lucia © bradi

Widok po drodze © bradi

Colle Santa Lucia © bradi



Trzebinia-Olkusz-Skała

  • DST 107.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 czerwca 2011 | dodano: 23.06.2011

Z Miłoszem



Samotnie

  • DST 57.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 czerwca 2011 | dodano: 23.06.2011

Trasa taka sama jak wtedy



Małopolski Wyścig Górski

  • DST 125.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 czerwca 2011 | dodano: 16.06.2011

Wczoraj wybrałem się na rynek obejrzeć prolog dorocznego Małopolskiego Wyścigu Górskiego, rozgrywany w formie kryterium wokół Rynku Głównego. Do pokonania było 57 okrążeń, o łącznej długości 40 kilometrów, i 19 zawodników którzy ukończyli wyścig zrobiło to w 51 minut.

Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa © bradi

Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa © bradi

Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa © bradi

Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa © bradi


Dziś natomiast spotkałem się z Antkiem, Mateuszem, Robertem i Miłoszem i pojechaliśmy na dłuższy wyjazd na północ, przez Górną Wieś i Iwanowice, w których złapał nas deszcz (i grad!). Szybko jednak wyruszyliśmy w dalszą drogę, do Słomnik, za którymi zapuściliśmy się w wiejskie drogi w okolicach Miechowa - pięknie tam!
Świeżutki asfalt na drodze koło Miechowa © bradi

Przez 20 kilometrów nie minął nas chyba żaden samochód... a zielone pola, żółte kwiecie i szara wstęga nowej nawierzchni sprawiają że jedzie się tym bardziej przyjemnie :). W miejscowości Janowice złapaliśmy kolejny etap MWG, dwukrotnie dopingowaliśmy jadący po rundach peleton, a Mateusz i Antek wyłapali bidony od stojących przy trasie soigneurs.
Kiedy zawodnicy wjechali na ostatnią rundę, padła idea żeby obejrzeć premię sprinterską, która podobno jest gdzieś niedaleko na trasie... Jechaliśmy przez 35 kilometrów, zanim trafiliśmy wreszcie na tą premię: na rynku w Proszowicach. Po drodze ludzie nie byli pewni czy bierzemy udział w wyścigu, policjanci nawet zatrzymywali dla nas ruch (haha). Tak się staraliśmy zdążyć przed przejazdem wyścigu, że po drodze zgubiliśmy Roberta :(.
Po obejrzeniu wyścigu w Proszowicach i krótkiej przerwie na lody, wróciliśmy drogą nr 776 do Krakowa.



Rundka z Miłoszem

  • DST 55.00km
  • Sprzęt Corratec
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 czerwca 2011 | dodano: 16.06.2011

Dobrze znaną trasą, niezbyt szybka rundka na północ.